Zaniedbalam sie ostatnio z tym pisaniem, ale tak mnie wciagnela codziennosc,
ze nie bylo czasu na siedzenie, a nawet na notatki, które często uskuteczniam
przed kolejnymi postami, podczas spacerow, kaw gdzies tam, czy siedząc pod
jakas pokrecona oliwka.
Jeszcze przed chwila była Wielkanoc.
Było zacisznie i rodzinnie i refleksyjnie. Bo zawsze cos się takiego
zdarzy, ze natchnie do myslenia…jeśli chce się, oczywiście, pomyslec!
Pomyslalam, ze ludzi lepi i zmienia swiat w ktoym zyja, a w dorosłym
zyciu również swiat w który decydują się wejść. I generalnie maja
dwa wybory, albo starac się być szczęśliwymi, albo się na sile
unieszczesliwiac.
Bycie szczęśliwym to raczej ciezka praca i stan absolutnie NIESTALY, z zalozenia.
Dazenie do szczęścia to nie droga uslana trupami jak to się co poniektórym
wydaje. Bycie „szczęśliwym” kiedy się innych unieszczesliwia raczej dobrze nie wrozy na przyszlosc.
Czemu o tym pisze?
Bo taka mysl naszla mnie ostatnio, nie po raz pierwszy i ostatni,
objezdzajac kawalek wyspy. Nie tak daleko od domu, jazda od Chania minimum pol
godziny. A tam cud! …Mijamy wioske Chordaki (Χορδάκι) i wjezdzamy w lyse pola pokryte kolczastymi krzaczkami. Nic nie
zapowiada, ze tuz za kosciolem obstawionym zardzewiałym drutem, trzymającym
wyglodniale owce w ryzach, kryje się skalisty zjazd i widok zapierający dech w
piersiach.
Na horyzoncie granatowa morska woda, która już w kolorze intensywnego
lazuru wpływa do przesmyku dzikiego wawozu. Wiatr zacina, a granatowe baranki
przeobrazaja się w buchajaca biala piane. Kretenska Niagara!
Az chce się zejść, żeby dotknąć tych napuszonych balwanow. I strach, ze nas
podmyje i zabierze w te morskie otchlanie.
W powietrzu czuc slone kropelki, wilgoc, a przed oczyma przestrzen, która
az zmusza do głębokich oddechow.
Nie cale 10 minut w dol i dotykamy blado bezowego piasku. Czuc jakby się zeszlo
do paszczy smoka (ha!)
Ile by się po Krecie nie jezdzilo, ile by się nie zagladalo w zakamarki
wyspy, zawsze nas ta ziemia zaskoczy, uglaszcze i przytuli i postraszy tez.
Kiedys się nad tym nie zastanawiałam, dzisiaj wciąż pozostaje pod wrazeniem
jak wyspa i jej obrazy pozostają w podswiadomosci i pulsują pod powiekami kiedy
próbujesz zasnąć.
I kiedy tak stoisz posrod tych cudow natury to zlewasz się w jedno z tym co
pod stopami i z tym do czego wyciągasz rece a czego siegnac nie możesz…z tym
błękitnym sklepieniem.
Znalezc piękne miejsce i nim się zachwycić…zachwycać…to tak jak znaleźć w
sobie cos przyjemnego, pozytywnego, a może i pięknego. Cos co może trwac!
I taka prosta myśl, ze czasami po prostu warto się rozejrzeć dookoła
siebie, poszukać jakiegoś pięknego skrawka i trzeba się postarać zauroczyć,
zachlysnac nawinie banalem! …przecież nie tylko dziury w drodze i brak
chodnikow i tak dalej ...
Kreta to wspaniala wyspa na takie nagle katharsis i szlak poszukiwania
prostych radości!
0 comments:
Post a Comment