Wszystko co Chalepianskie to taki codzienny misz masz smakow, zapachow,
odczuc, obsesji, historii z Chania, Krety, Grecji, Polski i Ameryki.
Chalepianskie wzgorze to taki dom jak kazdy inny, gdzie w charmidrze
rzeczywistosci zapominamy, ze male cieszy, popadamy w fobie, zalewaja nas
czarne mysli. Niby nic nowego: na pewnym wzgorzu stoja cztery sciany i my w
tych czterech scianach albo sie kochamy, albo skaczemy sobie do gardla.
Wszystko w zaleznosci od kontekstu.
Dobrze, ze za tymi czterema scianami jest slonce, kilka drzew oliwnych i
szczescie nad szczesciami – widok na morze a na tym morzu widok na pewna
wysepke. Oczywiscie, jesli ktos z zalozenia i z uporu jest sfrustrowany to,
zeby nie wiadomo jaki widok mial za oknem, za ktory inni by sie doslownie i w
przenosni pozabijali, zawsze bedzie skrzywiony i nieszczesliwy.
Poniewaz, odnosze wrazenie, ze czesciej otaczaja nas ludzie i sytuacje, ktore
maja na celu sprzedanie nam kopa i negatywnej energii (sami sie oczyszczajac
funduja nam niezla dawke zolci), dzieki chalepianskiemu otoczeniu i osobistym
poszukiwaniom, staram sie odkrywac takie
male wlasne szczescia, ktore nastrajaja pozytywnie, doladowuja baterie i ucza
jak cieszyc sie z oczywistego. I wierze, ze kazdy ma takie swoje wzgorze, tylko
czasami zajmuje sporo czasu, pracy i uporu, a nawet nieszczescia, zeby w
ktoryms momencie docenic i ucieszyc sie z tego co sie ma. I bez przesady, nie
znaczy to, ze od tej chwili bedziemy sie tylko usmiechac i indoktrynowac
otoczenie, ze zycie jest piekne i nic poza tym...
Bez klamstw... dla mnie bycie pozytywnym wcale nie jest latwe. Nie bede w
tej chwili uskuteczniac autoanalizy, ale zbyt przesadny emocjonalizm, poczucie
sprawiedliwosci i do tego branie do siebie i wchlanianie sytuacji, reakcji i
atmosfery wrecz jak sie nawinie, na codzien strzelaja mnie po pysku i drecza malymi
lub wiekszymi demonami oraz najzwyczajniejszym w swiecie bolem brzucha.
Gabka, taka gabka jestem.
Walcze z tym, i podnosze sie dzieki takim moim malym „cudom i
zwyczajnosciom”. To taka lista swiadomosci co lubie i co mi sie podoba i co
sprawia, ze czuje sie dobrze dzis, przez minute a moze i dluzej. Nie czas jest
wazny. Lista jest dluga i zaloze sie, ze
kazdy taka ma....w glowie, na papierze, w komputerze. Jak sobie jeszcze nie
zdal sprawy z jej istnienia, to zachecam. Nie boli a pomoze.
Moja dzisiejsza a i na przyszlosc zawiera nastepujace elementy
uszczesliwiajace:
Zupa z soczewicy wersja light – gotujemy soczewice do wrzenia. Odlewamy
i ponownie zalewamy zimna woda, tak, zeby przykryc zawartosc. Dodajemy lisc
laurowy, solimy, pieprzymy. Gotujemy najlepiej na wolnym ogniu przez co
najmniej 40 minut (zalezy ile tej soczewicy mamy). Pilnujemy garnka, bo jak
wszystkie straczkowce, soczewica lubi pic w tempie zawrotnym i trzeba w miedzy
czasie dolac wody. Z tym dolewaniem nie szalejemy, tylko, zeby zawartosc zawsze
byla przykryta woda. Pod koniec mozemy dodac kilka kropel oliwy.
Zupa z soczewicy wersja light |
Chleb z Chaniaz pysznymi czarnymi oliwkami |
Zupa z soczewicy wersja aromatyczna, ale z
malym ciezarkiem – wszystko
jak w wersji light + dodajemy przy drugim gotowaniu sos pomidorowy, pokrojona
spora cebule, a na koniec sypiemy wegete. Procz oliwy do goracej zupy przez
samym spozyciem mozemy tez wrzucic kostke sera feta. Czasami tak grzesze i ja
(hi!).
Ciag dalszy listy nastapi...