Szybko!
Butelka, smoczek, czapka, kocyk i wychodzimy. Spacer i wyjście na ten
spacer z dzieckiem dwumiesięcznym to jest wyzwanie. Makijaz? Jaki makijaż?
Pierwsza lepsza spodnica na dupe, przewiewna bluzka niezbyt napieta na plecach
co by przy przenoszeniu całego bagażu: torby z dobytkiem i wozka , nie popekala
w szwach.
Wyszlysmy! Uff!
Pozno już jest, ale slonce jeszcze do nas
mruga.
Rano wciąż jeszcze za dużo tych promieni i
dziedziczka, po ostatnim przyrumienieniu, w godzinach przedpołudniowych i wczesno
lunczowych pozostaje w domu.
Wyjscie odbywa się zawsze przy opracowanej
wcześniej strategii. Trzeba się wstrzelić w ten moment, ze glodna już nie jest,
kupka zrobiona, a na malej twarzyczce panuje względny spokoj. Inaczej nigdy się
człowiek nie uwolni od blednego kola: cyc, siusiu, kupka, znowu cyc bo już
minely 2 godziny i znowu zglodnialysmy.
Na Limany (bo tak spolszczona, zreszta malo zgrabnie, nazwa odnosi
się do greckiej Limani/ Λιμλάνη – zatoki), na starowke mamy niecale 15
minut samochodem. Rzut beretem jeśli nie ma zbytniego ruchu.
Mialysmy jechać do lasu przy Swietych
Apostolach, ale pora posiłku nam się przeciagnela, a w miedzy czasie slonce już
szybko zaczelo zachodzić. Godzina 19:00 to juz nie na spacer na lonie natury. Stad wybor padl na wenecko-tureckie zabudowania
zatoki.
Wszystkie restauracje ustawione frontem do
latarni wciąż jeszcze probuja ciagnac pelna para. Przed kazda stoi naganiacz i
opowiada historie niestworzone, albo po prostu zaprasza do srodka. W jednej gra
sympatyczna grecka muzyka, w tej drugiej obok probuje ja zaglusic stary dobry
hit „ Voulez vous couchez avec moi!”.
Zaraz za rogiem, na winklu morskiego
muzeum siedzi sobie pani, o bardzo ciemnym kolorze skory, co w Ameryce by się
nazwalo Afro-Amerykanskiego pochodzenia i reklamuje plecenie warkoczy. Tuz obok
para dzieci, cygańskich, spiewa po grecku w rytm akordeonu i bębenka. Calkiem
niezle im to idzie, musze przyznać.
Dziecko mi nie spi. Przymknela oczy na
kwadrans i się wyspala. Teraz, az się wyrywa z ciekawości co tam się dzieje, ale
jej glebokie siedzenie wozka przyslania perspektywy.
Na lawkach siedza babcie i dziadkowie.
Licze i się uśmiecham. Szesc babc i dwóch dziadkow zajmuja tylko dwie lawki. Pokurczeni, ubrani na czarno, na tych dwoch lawkach wygladaja groteskowo i przytulnie. Babcie cos
mrucza, ale dziadek ma donośny glos i przechodząc słyszymy, ze go telewizja nie
bawi, bo jak tyko siada przed telewizorem to od razu usypia.
Zawracamy. Leci dwóch dziadkow. Jeden
czestuje drugiego smacznymi greckimi sucharami.
Do wozka zagladaja babcie i krzycza
„Kukla, kukla”(κούκλα – z grec. „Lalka”, jeden z najbardziej
popularnych greckich komplementów, w ramach rozsądku składany urodziwym
kobietom, w ramach braku rozsądku, często składany paniom o zbytniej tuszy i
bardzo przeciętnej urodzie – chyba tak na pocieszenie, żeby los oszukać!...tu
się sama do siebie smieje!)
Dobija dziewiata. Ewakuujemy się rześkim
krokiem do samochodu. Wszystkie manewry wozkiem wychodzą nam bardzo
profesjonalnie i beba jest spokojna. Tylko w oku czai się zapowiedz
późniejszego radaru. Tak…to już po godzinie kiedy powinnysmy zakonczyc kapiel.
Jutro tez podejmiemy probe spaceru!
Kalinihta!