Pages

Po prostu Stavros!/Simply Stavros!

Bez lezakow, gladkie wybrzeze obmywaja fale, bezowy piasek i polamane, drobne muszelki.

Jada wozy kolorowe

U nas wiosna, poczatek sezonu pelna geba!

Zakurzony Marzec i te zapomniane Kretenskie wioski

Odszedł kolejny marzec, ale cykl wietrznego żaru, stojącego w powietrzu kurzu, mżawek, pozostał.

Sielankowy koniec Lutego

Wial notias, ten wiatr z południa. Przyniosl piachu cale garści. Zagrzalo, zapyliło w kolorze ochry.

Grecka goscinnosc - lekcja goscinnosci

...i tak sobie gawedzilysmy, glownie o Greckiej i znanej Kretenskiej goscinnosci

Friday 2 December 2011

Sobota, 2 Grudnia 2011


Jak czlowiek nie moze spac to to sie bezsennosc nazywa, ale jak wstaje tak jak ja o 6 rano to ten syndrom chyba nadmiernym dospaniem bym nazwala. 

Koguty pieja, na zewnatrz rzeskie chalepianskie powietrze, poziom wilgoci na poziomie rosy, bez bolu plecow, morze spokojne, ani jednej fali nie wylowisz golym okiem. Przez noc temperatura w domu spadla do 14 stopni i trzeba wlaczyc kaloryfery. Robie to absolutnie bez wyrzutow sumienia, ze w tym roku znowu gaz opalowy drogi jak cholera. Nienawidze jak mi cialo marznie. Moze dlatego przez ostatnie dwa lata tak mi dobrze w centrum bylo. 

W miescie jak wiadomo, latem czlowiek ducha moze wyzionac, ale zima, cieplutko i przytulnie. Biorac pod uwage zageszczenie greckich budowli, to przy takim braku prywatnosci i wiatr nie moze sobie pochulac. 

Fajnie bylo w tym centrum. Wszedzie blisko, czlowiek nie musial tak strategicznie planowac dnia jak to ma teraz miejsce przy naszej chalepianskiej “zagrodzie”. Zapomnial mleka, chleba, zachcialo mu sie suvlaka, hop za prog i wszystko w zasiegu reki. Na starowke, spacer jedyne 5 minut.

Niezapomniane doswiadczenie przemieszkiwania wspolnie z czterema innymi lokatoro-rodzinami w tzw. po grecku  “polikatikja” (czyli nasz polski blok). Blok byl maly, bo na Krecie raczej wiezowcow nie buduja. Jak cos juz wyzszego postawia, to ten budynek ma trudnosci, zeby sie elegancko wkomponowac w pejzaz. Poza tym ja nie lubie wysokich budynkow. Cale zycie, albo na parterze albo gora na pierwszym pietrze. Po prostu lubie wiedziec, ze moje cialo znajduje sie w stosunkowo malej odleglosci od ziemi….jezeli to cos komu wyjasnic moze. 

Sasiedzi jak to sasiedzi. Dobrze, ze malo nas bylo, a poza tym na ostatnim pietrze mieszkala wlascicielka wiec mozna powiedziec ze “wielki brat czuwal”. Wlascicielka malo inwazyjna, tylko dwoje dzieci miala i te dzieci w przeciagu dwoch lat troche podrosly i zaczela im sie mala wojna hormonow. Nie bylo co sie klocic jak mi podczas imprezy urodzinowej spadla pilka na glowe,bo dzieci z nudow zabawe sobie znalazly i zrzucaly na moja parterowa werande co tam pod reka znalazly. Ze sie nie klocilam, to tylko dlatego, ze wiedzielismy, ze nasz czas sie skonczyl i Chalepa nas wyzwa. Dzieci chyba po nas nie plakaly…no chyba, ze corka wlascicielki, mloda dama, na oko lat 16, ktora (jak sie jest kobieta to takie rzeczy po prostu sie czuje!) w ktoryms momencie przybierala dziwno rozmazany wyraz twarzy na widok mojego szanownego malzonka. Raz jej sie tez zdarzylo wejsc na drzwi, bo sie za dlugo usmiechala i nie patrzyla, bidulka, gdzie idzie…

Parter dzielilismy z Pania O. Baba jak dab. Postawna blondyna, kolezanka z bylego sojuza. Taka sama z siebie, emigrancka poliglotka. Niby to po grecku, rosyjsku, nawet po polsku cos mowila, ale jak na moje ucho, to chyba zadnym z tych jezykow dobrze nie wladala. Sympatyczna, od czasu do czasu jakies warzywa nam znosila. Przez pewien czas przemieszkiwala z synem, ale dobrze, ze sie ten chlopak wyprowadzil, bo darli sie po rusku w nieboglosy. Syn psa sobie kupil i pies teoretycznie byl syna. Pies, jak to szczeniak, ciagle mial potrzeby do zalatwiania i jakos sobie upodobal nasza czesc ogrodka, a szczegolnie czesc werandy graniczacej z oknami sypialni. Przez te kupy troche sie poprztykalismy, bo Pani O. z uporem maniaka twierdzila, ze to okoliczny koci gang nam te podarki zostawia. Za Boga, nie mogla zrozumiec, ze kot sam z siebie nie zrobi na cement. Wyszlo z tego male nieporozumienie i przez jakis czas Pani O. byla swiecie przekonana, ze my jej pieska nie lubimy! Obrazila sie i tego pieska przeciwo nam buntowala. Jak tylko sie pojawialismy na horyzoncie to lecial tekst pod tytulem : “Chodz Balu, bo panstwo ciebie nie lubia!”. W koncu Balu zostal przylapany na goracym uczynku i sprawa umilkla. Syn sie wyprowadzil, a pieska jednak mamusi zostawil. 

Tak sobie mysle, jakie mam wspomnienia o sasiadach z pierwszego pietra. Na samym poczatku nad nami mieszkalo stare malzenstwo. Pan sie rozchorowal i niestety musieli sie wyprowadzic. Alchaimer zaczal tak szybko postepowac, ze od smiesznych sytuacji jak to mi sasiad kijem od miotly majtki z suszarki sciagal, zaczelo sie robic groznie i istnialo duze prawdopodobienstwo, ze jak sie tak na tym balkonie bedzie gimnastykowal, to zaraz sasiada bedziemy z suszarki zwlekac. Potem wprowadzil sie mlody kawaler, ktory od czasu do czasu zapraszal “kolezanke”. Kawaler byl wdeche, bo go ciagle nie bylo, ale kolezanka miala przykry zwyczaj chodzenia po marmurowej podlodze w drewniakach, albo w butach na obcasie. Jaki to odlgos w mieszkaniu o wysokosci 3 metrow takie obuwie wydawaje to sie nie trudno domyslic. 

Oj, fajnie tam i wesolo bylo. Od sasiada cytryne zerwac mozna bylo. Teraz dla odmiany mamy Pania Stekowa vel KGB vel czarownice i chociaz i u niej w ogrodku sa cytryny, to nikomu raczej nie polecam ich zrywac…(jestem przekonana, ze temat sasiadki jeszcze nie raz porusze).  Pani Stekowa z jednej strony a z drugiej owce przychodza. Widok za to mamy jakich malo.
  

Wednesday 23 November 2011

Czwartek, 24 Listopada 2011

Kalimera! Sama nie moge uwierzyc, ze tak wczesnie ostatnio wstaje chociaz nie musze. W Chania, jest wlasnie 7.41. Wstaje dzien, czy jak to sie mowi. Zero slonca, lekkie zachmurzenie. Czas  na sniadanie. 

Co sie w Grecji je na sniadanie? Bynajmniej nie jest to rozreklamowany grecki jogurt z miodem, ktory Grecy serwuja turystom. Gdzies tam moze jakis Grek od wielkiego dzwonu zje jogurt krajowej produkcji czy to z miodem  czy z owocami, ale generalnie Grecy sniadan nie jadaja. To pewnie przez to, ze sie tak na noc najedza, ze we wczesnych godzinach porannych absolutnie nie maja prawa byc glodni. Glod wlacza im sie gdzies ok 11.00 i wtedy przewaznie ulubiona przekaska jest PITA. Pita nazywa sie w Grecji wypieki bazujace na ciescie francuskim i tak mamy (pisze tak jak sie czyta): tiropita (z serem), spanakopita (ze szpinakiem), kreatopita (moja ulubiona pita z miesem, przewaznie kozim i feta lub mizitra – kozim, mieciutekim serem. Raczej nie spotyka sie tego placka w sklepach, ale na weselach i owszem). Pita nazywa sie rowniez roznego rodzaju, prostej konstrukcji biszkopty, placki. No I slawny pita bread, ktory w Polsce rozslawili “koledzy z Bliskiego Wschodu”.  

Pity lubie, ale nie szaleje. Jak na moj gust ciasto francuskie ma w sobie za duzo masla a zalezy co do nadzienia wsadzili. Jak zuch gosposia i wypiek domowy, to i taka pita palce lizac i czlowiek nie beka przez pol dnia. Co do jogurtow to dla osob nietolerancyjnych na laktoze, konsumpcja greckiego jogurtu moze byc przezyciem. Greckie jogurty sa geste i ciezkie. Lubie i polecam jogurt naturalny firmy Olimpos, ale do miesa (jesli kiedykolwiek zachce wam sie dobrych mlecznych produktow, to absolutnie wybor powinnien pasc na Olimpos). Rewelacyjna kombinacja smakow: naturalny jogurt i kurczak (pieczony) albo moj ulubiony zestaw nadziewane warzywa z jogurtem na boku (i to nie tylko famous dolmadakia – ryz w lisciach winogron, ale papryka, cukinia, baklazan lub pomidor). 

Na sniadanie preferuje jogurty wloskie, jak mnie najdzie. Reszta pilnuje, zeby byla Grecka i dopia (czyli lokalna). Kreta to absolutny raj jesli chodzi o swieze owoce i warzywa. Grecy maja fiola na punkcie zarcia i to dobrego, czystego, nie tam jakies “ tluszcze transcendentalne” jak to sie slyszy w innych stronach swiata. Tak kochani, w Grecji wszystko kreci sie wokol zarcia i dupy! Ale ostatnio, chyba wiecej wokol zarcia.Poza tym jak sie tak o tym zarciu pisze wczesnie rano, to chyba znak, ze jednak gdzies czlowiek zgreczczyl sie ligaki (troche).

Anyway, wracajac do tematu, w Grecji no i rzecz jasna na tej “mojej Krecie” obyczaje sa takie: je i kupuje sie sezonowo. Nikomu do glowy nie przychodzi, zeby kupowac truskawki, arbuzy czy brzoskiwnie zima. Teraz kupujemy pomarancze, mandarynki, kwiat lotosu. Maly wybor, ale te pomarancze to ja nawet nie bede opisywac tego smaku, niebo w gebie. 

Dzis na rano sok wycisniety ze swiezych pomaranczy. Troche za slodkie, mozna zakropic zerwana od sasiada cytryna. 

Po sniadaniu, bedzie dlugo dlugo nic, bo dzis wieczorem nie jemy po grecku. To wszystko przez kulturowy balagan w rodzinie mojego meza. Dzis bedzie Thanks Giving i to u nas na stole wyladuje Amerykanski indyk oraz szynka, ktora “spiewa i tanczy” (jak to sie moj przyjaciel smieje, a ktory mial przyjemnosc skosztowac tego smakolyku). Jak na prawdziwy Amerykanski product przystalo – szynke kupuje sie juz ugotowana i pokrojona. Rozmraza to sie, do piekarnika, zeby dobrze podgrzac i same, symetrycznie pokrojone plaserki klada sie na salaterce, sic! Bedzie tez kukurydza z puszki, ale podgrzana. Beda slodkie ziemniaki zapieczone z marshmallows (pol ziemniakow z puszki, pol swiezych) oraz mashed potatoes – normalne ziemniory ugotowane, utluczone z maslemi ciutka mleka. A zapomnialam, bedzie tez pecan pie, ktore jak mowi opakowanie “ ready to eat”, ale mozna podgrzac jak kto woli???? Co to znaczy, ze cos jest do spozycia po latach siedzenia  w zamrazalniku, to moze na dzien dzisiejszy (at least) nie bede wnikac.
Smacznego !
Kali oreksi ,czyli greckie, w doslownym tlumaczeniu: dobrego apetytu.. wszystkim dzis zycze!  

Monday 21 November 2011

Poniedzialek, 21 Listopada 2011

Chyba nikogo nie zaskocze jak napisze, ze u nas znowu swieto. Tym razem lokalne i jak w wiekszosci przypadkow religijne. Dzisiaj swietuje Maria – znana pod nazwa Theotokos, czyli ta ktora nosi w sobie Boga. Chodzi o to, ze tego dnia Mari ukazal sie archaniol Gabriel i dal jej do zrozumienia, ze to ona bedzie matka Jezusa – syna Bozego. Maria, jak wiemy, dziewica byla, wiec dzis w tradycji greckiego kosciola, swietuja Marie, te niezamezne, te do wziecia. 

Jak przystalo na tradycje, ze dzien swiety trzeba swiecic, o godzinie dwunastej w poludnie przed supermarketem Carrefour nie bylo gdzie zaparkowac. U nas mall’i nie ma wiec sie kazdy sie do duzego spozywczaka laduje, albo do Jumbo - rodzaj mall'a, ktory podbil serca Grekow i turystow, a oferujacego duperele, elementy dekoracji domu i dzieciecy asortyment tanio i duzo i who cares, ze made in China (a co teraz nie jest?!).

Osobiscie nie znosze chodzic do tutejszych supermarketow. Jedyny, ktory moge polecic to AB Vasilopoulos, ale niestety w dniu dzisiejszym byl zamkniety (wnioskuje, ze pomimo kryzysu musza miec niezle obroty, albo management taki religijny maja).Wizyta w reszcie sklepow nalezy do drogich a do tego stresujacych przezyc. Na Krecie teren nierowny, a tu na wieksze zakupy wozek trzeba wziac. No i z tym wozkiem czlowiek zaczyna jakies dziwne wygibasy wyczyniac. Nie daj Boze, zeby ten wozek na chwile sposcic z oczu, oczywiscie jeszcze przed wejsciem do marketu. Istnieje spore prawdopodobienstwo, ze to nasze karocaki (wozek po grecku), zacznie atakowac zaparkowane w poblizu samochody. Jak juz z tym wozkiem sie wejdzie do srodka, to jakos czlowiek daje rade. Thriller zaczyna sie przy kasie. Wyjmujesz portfel, zeby dac pani kasjerce karte znizkowa. Ledwo ci ja oddala, juz zaczyna przepuszczac produkty przez tasme, a ty nie wiesz czy chowac ten portfel czy zaczynac pakowac do torebek foliowych (tak, na Krecie jeszcze ten “luksus” oferuje sie klientom). Kasjerka szaleje, przepuszcza przez tasme jakby ja kto gonil. Ja oczywiscie, bo mnie tak natura wyposazyla, mam tylko dwie rece, wiec nie nadarzam zbierac zakupionych dobr. Klebi sie stos jogurtow, warzyw, a Pani z zalozonymi rekoma oglasza (w zaleznosci czy mala czy duza kupka) 70 euro. I tu trzeba doswiadczonej osoby, zeby od razu nie zaplacic. Jesli popelni sie ten blad, wyglada to tak: Pani oddaje reszte, nie patrzy czy ty juz sie zebralas czy nie, tylko dawaj przepuszczac produkty kolejnego klienta. A ty stoisz i dwoisz sie i troisz i nie wiesz w co rece wlozyc: troszyc sie o portfel, zeby go w tym balaganie nie zgubic, czy zbierac zakupione produkty co by kolejnemu klientowi prezentu nie zrobic?


Niestety supermarket jest to element w naszym zyciu trudny do unikniecia. Poza tym kazdy z nas ma zawsze ulubiony i znany sklep w ktorym preferuje robic zakupy. Ja jak ognia unikam lokalnej sieci INKA, gdzie bez wzgledu na rozmiar sklepu i ilosc polek, zawsze raczej bidny zestaw produktow i mocno srednia obsluge oferuja (poza tym malo promocji w dobie, gdzie wydawaloby sie, ze kryzys zmusza do bardziej open-minded, customer oriented postawy!). Carrefour tez na psy zszedl. Lidla uzywam do zakupu papieru toaletowego i taniego niemieckiego piwa…i zawsze z gotowka, bo kart nie akceptuja! Amen!

Sunday 13 November 2011

Niedziela, 13 Listopada 2011

Pogoda taka jak sytuacja w kraju. Czyli wlos na glowie sie jezy. Mielismy Papandreou  teraz mamy Papadimos. Jeden nie wiedzial co robi, drugi obawiam sie, ze az za dobrze wie co robi. 

Od dwoch dni wiaterek, 10 w skali buforda, morze szaleje i czapki z glow zrywa. Zaczal sie oficjalnie sezon latajacych stolow i przeciekajacych dachow. Co zima to na Krecie te same opowiesci kraza. Meble ogrodowe laduja u sasiada, a co w drugim domu zaczyna sie dochodzenie, skad sie ta woda do srodka przedostala. Sporo nowych domow, budowanych na wariackich papierach,niestety nie ma odpowiedniej izolacji. Poza tym wilgotno, bardzo wilgotno. Temperatura w okolicach +10 a czlowieka w kosciach lupie jakby go lumbago dopadlo. A najgorsze, ze nie wazne jak sie ubierzesz, wilgoc przeniknie nawet przez przytulna puchowke. W domu jest zimniej niz na zewnatrz. Gaz opalowy drogi jak cholera wiec wszyscy oszczedzaja jak moga i inwestuja w male kaloryferki, albo buduja kominki. 

Zima na Krecie, to czas domowy. Czlowiek skupia sie na tym na co przez gorace i pracujace lato nie mial czasu. Na wyspie w lato sie pracuje . Turysci sie kapia, smaza na sloncu a autochtoni zasuwaja jak male mrowki. W zimie czlowiek drapie sie po tylku albo szuka prac dorywczych. W koncu jest czas, zeby  spotkac sie ze znajomymi i  nadrobic braki po kilku miesiacach, czyli ploty i kawusia. 

Poza tym zbiory oliwek i pomaranczy. Oliwki zielone – male i duze w zalewie solonej wody  i cytryny, albo duze i czarne – ladnie naciete, zeby zaadoptowac gorycz octu. Kretenska zima to smak pieczonych kasztanow, wloskich orzechow. Swieze awokado, swiezy szpinak. A juz za chwile melomakarona – tradycyjne ciatka Bozonarodzeniowe, z koniakiem, sokiem pomaranczowym, w miodowej polewie, suto posypane mieszanka migdalow i orzechow wloskich.