Pages

Tuesday 5 February 2013

Male przestrzenie i perypetie z wozkiem



Padlysmy obie. Mala chrapala a ja stracilam kontakt ze swiatem kilka minut po dwudziestej pierwszej.

Male przestrzenie mogą być słodkie, przytulne. Latwiej je ogarnąć, posprzatac trudniej. Zycie na kupie może nalezec do tych integracyjnie cieplych, może tez człowiekowi przysporzyć nielada stresu. 

Czlowiek to taka istota, ze do wszystkiego może się przyzwyczaić, gorzej z akceptacja.

Grecka rzeczywistosc jest bardzo waska. Chania nie stanowi wyjątku. Umilowanie do upstrzenia każdej przechodniej przestrzeni schodami, schodkami, slupem wysokiego napięcia powinna kiedyś stać się tematem jakiejś z pasja napisanej pracy magisterskiej…a kto wiem, może się ktoś pokusi i o doktorat. 

Nie mieścisz się, z chodnika schodzisz na ulice. Za takie planowanie przestrzeni  powinno się dac Nobla w kategorii „liczne proby nieumyślnie zadanych ran”. 

Mialysmy wczoraj wizyte u naszej Pani doktor. Oczywiście, jak zwykle spóźnione (w greckim stylu), zajechalysmy pod blok, gdzie miesci się gabinet, kilka minut po czasie. Parkingu niet! Trzeba było skorzystać z Carrefourowego podziemia. W amoku wyciągania wozka, kocyków, toreb z butelkami, termosami i zabawkami, nawet nie spojrzałam ile nas ta przyjemność ustawienia samochodu na poziomie -2 będzie kosztowac. 

Mkniemy z rozwianym włosem do widny. Uff, zmiescilysmy się. Wyjscie z windy na wprost zjazdu do podziemia. Co za bezpieczne miejsce, żeby się z dzieckiem przemiescic na chodnik! 

Zygzakami, pomiędzy robotnikami rozkopującymi sąsiednie ulice, dotarlysmy do drugiej windy. A ta nie działa! Dzwonie z parteru na drugie pietro i się pytam, jak mam się z dzieckiem dostać na szczepienie??? 

Aaaa, no dobra, jest druga winda, mniejsza, ale działa. Wpychamy się z całym naszym dobytkiem, kola wozka upychamy, stoimy pod katem 45 stopni. Winda nie rusza, drzwi się zamykają, mi zaczyna brakować oddechu. Klaustrofobia daje w takich momentach dac o sobie. Dzwonimy, ale dzwonek zepsuty. Dobrze, ze dziecko mi spokojnie siedzi i ewidentnie nie panikuje tak jak jego matka. Udaje nam się wydostać z tej komórki. Dziecko pod pache i na piechotkę po wąskich, marmurowych (co by się szlo z poślizgiem) schodach. 

Zespól szoku, którego bylam uczestniczka, opada w gabinecie. Skok ciśnienia tak mnie scial z nog, ze moje ciało domaga się natychmiast dawki kofeiny. Tuz za rogiem jest kawiarnia. Znowu dźwigam wozek, pokonując kolejny schodek. Pani się pyta Brazilian czy Arabica? Patrze na ceny. Ta arabska drozsza, to pewnie ma wieksza moc – tak sobie mysle. Zaplacic już nie mogę, bo się nie mieszcze miedzy wystawa z pizza i wszelkiego rodzaju pitami (które az krzycza, ze maja za dużo masla i gumowego francuskiego ciasta) a slupem, który niezgrabnie stanal na srodku tego fastfoodowego bałaganu. 

Stoje pośrodku przejścia i zanim tylem się ewakuuje, siorbie przez plastikowa czarna słomke spory lyk mojego freddo. 

Idziemy do apteki.

Schodow nie ma, ale jest stoik, który stanal tuz przed kasa. Od dymu papierosowego wszystko zasnute szarawa chmura. Siedza sobie dwie babcie i młode dziewczę i kurza Malboro w tej aptece. Gryze się w jezyk i sobie w duchu powtarza : „ Tylko się znowu nie wygadaj, tylko nic nie mow, tylko się nie kloc”. 

U rzeznika możemy robic wozkiem manewry. Kupujemy siatke miesa i ten kilkukilogramowy worek laduje u podstaw zawieszenia. 

Jestem z siebie taka dumna,ze tak swietnie sobie daje rade! Tylko się poce jak mysz pod miotla. Po co ja ten sweter zakladalam? Jak Boga kocham, następnym razem ubiore się w bikini! 

Musimy jeszcze zachaczyc o bank. Po drodze witryny sklepow kusza atrakcyjnymi przecenami. Wchodzimy: ja i wozek z zawartoscia. W drodze do dzialu z bielizna stracamy pizamy, przejezdzamy kolkami po rękawach piżam, ciągniemy za sobą bezowe kapcie umieszczone po wieszakami. Wyplatac się nie możemy. Dziecko się drze, bo mama wozka nie może wykrecic i dziecko zmuszone jest ogladac wieszak bardzo nieciekawych swetrow w kolorze musztardy! 

Dojezdzamy do banku, a tu trzy wysokie schodki zdobia wejście. Podnosze wozek i co? I się znowu nie mieszcze! Nerwy mi puszczają, obled w oku. Kolezanka, która się pyta „co my tu robimy” dostaje ryczaca odpowiedz „ ze próbujemy się dostać do srodka, żeby zaplacic rachunki”. Skulony pracownik otwiera nam drzwi z klucza. A ja się dre, ze ten, który te wejście zaprojektowal powinien zmienić zawod.

Dobrze, ze nas obsluguja bez kolejki. 

Na parkingu, po zjedzonej po drodze pozywnej kanapce, dochodze do siebie.

I pal licho te 4,5 euro za trzy godziny postoju w naszej „ metropolii” Chania!

0 comments:

Post a Comment